Robert Sowicki : Czorsztyńskie wspomnienia / 1988 – 1992 / cz. I

Równia Czorsztyńska ok. 1987 roku . Ze zbiorów Roberta Sowickiego

Gdybym został zapytany jakie wspomnienie ze Starego Czorsztyna mógłbym na szybko przywołać, pierwszy nasunąłby mi się obrazek ze skrzyżowania przy restauracji „Pieniny”.

Od strony Maniów nadjeżdża niespiesznie traktor z pustą przyczepą, który już z daleka jest obserwowany przez milicjanta stojącego przy przystanku. Gdy traktor jest odpowiednio blisko, milicjant macha ręką, wskazując kierowcy, aby się zatrzymał. Po wymianie kilku słów milicjant podchodzi do wydawałoby się pustej przyczepy, na której, jak za sprawą prestidigitatora, pojawia się kilkoro osób.

Leżeli oni plackiem na podłodze przyczepy, chcąc uniknąć czujnego wzroku „pana władzy”, co najwyraźniej się nie udało. Ponoć był to dobrze znany w okolicy sierżant.

Gospoda Sperlinga, później Restauracja „Pieniny”

Kolejnym wspomnieniem byłoby piękne letnie przedpołudnie, jeszcze z resztkami porannej mgły. Biegnę ile tchu przez łąkę, w stronę Dunajca w pobliżu Zielonych Skałek, potykając się o kretowiska i co chwilę oglądając się za siebie. Jeszcze moment i będę uratowany… Wpadam z rozpędem, w butach i ubraniu, do zimnej rzeki, rozbryzgując wodę na boki. Zatrzymuję się w zanim zrobi się głęboko i już wiem, że jestem uratowany. Goniący mnie policjant z oddziału prewencji, jeszcze rok wcześniej nazywanym ZOMO, nie wejdzie za mną do wody. Zadyszany rzuca kilka przekleństw, stoi chwilę na brzegu i w końcu powoli odchodzi w stronę drogi, gdzie wciąż resztki protestujących przeciwko zaporze stawiają opór, siedząc na na asfalcie z wzajemnie splecionymi ramionami.

Czorsztyn urzekł mnie swoim klimatem i historią, już wtedy, gdy przyjeżdżałem tutaj jako nastolatek. W sklepach i antykwariatach szukałem map i przewodników po okolicy, wycinając z gazet artykuły o tym miejscu.

Odwiedzałem to miejsce tak często, jak tylko zezwalał mi czas i skromy budżet licealisty. Chodziłem z aparatem Smiena i robiłem zdjęcia, z których większość nigdy nie została wywołana, co teraz wzbudza u mnie żal utraconych na zawsze fotografii.

Równia Czorsztyńska ok. 1987 roku . Ze zbiorów Roberta Sowickiego

Podróż rozpoczynała się w nocy, na stacji Kraków Płaszów, gdzie o 1:40 ruszał pociąg do Zakopanego. Wysiadałem po około 4 godzinach podróży w Nowym Targu i piechotą szedłem na dworzec PKS, skąd autobus relacji Nowy Targ – Szczawnica zabierał mnie do Czorsztyna.

W tej młodzieńczej miłości do tej okolicy pewnego razu zaryzykowałem spóźnienie na ślub kuzynki. Przyjechałem tutaj z samego rana, po to tylko, żeby posiedzieć sobie przy czorsztyńskim zamku, popatrzeć na okolicę, przeczytać fragment jakiejś historycznej książki i wracać po dwóch godzinach na uroczystość ślubną w Krakowie.

Siedząc przy murze czorsztyńskiego zamku – a dawniej można było obejść zamek dookoła wydeptaną ścieżką – spoglądałem na niedzicką warownię będącą przez wieki zamkiem węgierskim, wyobrażając sobie wydarzenia, które ma przestrzeni wieków miały tutaj miejsce.

Te orszaki królewskie przybywające na zamek, tych kupców czy wysłanników królewskich podążających w stronę granicznego brodu na Dunajcu w Sromowcach, wojska i rabusiów krążących po okolicy.

Pewnego lata, zapewne był to 1988 rok, bo już pracowałem na niedzickim zamku jako przewodnik sezonowy, wspięliśmy się z dwoma kolegami na zamkowe mury i weszliśmy do środka. Wtedy były to ruiny z kupą cegieł porośniętych trawą i krzakami, z wejściem do czegoś, co wydawało się piwniczką. Gdy usiadłem na drewnianej konstrukcji, pod daszkiem zabezpieczającym miejsce zwane Zieleńcem i spojrzałem na Tatry, od razu w głowie pojawiał się melodia z „Janosika”. Klimat miejsca wywołał wrażenie, jakbym zaraz miał usłyszeć dwóch rozmawiających głośno zbójników, z których jeden mówi do tego mniejszego- „mojom miedze mi chces dać, ty gnido dworska?”…

Ale Czorsztyn to również Nadzamcze z domkami kempingowymi bodajże Fabloku z Chrzanowa i pensjonatem Kinga, dziś rozbudowanym nie do poznania. To właśnie tam, pracując już wakacyjnie na zamku w Niedzicy, składało się kurtuazyjne re-wizyty wychowawczyniom młodzieżowej kolonii z Francji.

Takie to były początki przygody z Czorsztynem i okolicą.
Robert Sowicki

Przeczytaj także:
Adam Bochenek: Pierwszego dnia mojej pracy w Czorsztynie przypadkowo oblany zostałem atramentem z kałamarza i dowiedziałem się co to są grule – Stary Czorsztyn

Shares

Mecenasi portalu: